Relacja 9


|1 |2 |3 |4 |5 |6 |7 |8 |9 |10

(Maciek)
Pakujemy sie i chcemy ruszac na pólnoc w kierunku Ulan Bator. Jednak kiedy szczesliwi dosiadamy nasze rumaki, zauwazamy, ze tylna opona w TTR-ce jest dziwnie spuchnieta. Najwidoczniej nie chciala byc gorsza od tylnej opony samego Prezesa. No wiec znowu jazda do warsztatu wulkanizacyjnego. Tylna guma w IZ-u to równiez 18-ka, jednak jest za waska na moja felge. Wesoly wulkanizator ma jednak genialny pomysl. Wycina ze starej opony po IZ-u caly rant i wklada pomiedzy moja opone a felge. To stary mongolski sposób na pekajace opony. Z pewna niesmialoscia ruszamy na pustynie. Z lenistwa nie przygotowalem na ten odcinek zbyt wielu waypointów. Powoli znikaja jakiekolwiek slady innych pojazdów. Piasek robi sie coraz glebszy i glebszy. W koncu robi sie ciemno wiec idziemy spac. Nastepnego dnia wleczemy sie po strasznie kamienistym odcinku. Kierunek na Ulan Bator znamy ale nagle pojawia sie przed nami pasmo gór.
Bladzimy, bladzimy, krecimy sie - robi sie troche nerwowo ale po paru godzinach teren jest coraz bardziej przyjazny i zauwazamy w koncu jakies slady pojazdów. Mozemy w koncu zwiekszyc nasza srednia predkosc z 20km/h do 80km/h. Zasuwamy tak na pólnoc. Od dwóch dni nie widzielismy nikogo. Czasami tylko spotykamy wielblady i antylopy. Dla zabawy szarzuje na nie, ale te zwierzatka sa cholernie szybkie. Naprawde super uczucie jak jedzie sie 100km/h, kilkadziesiat metrów przede mna biegnie stado antylop, a nad nami leci wielki orzel który tez sie najwyrazniej dobrze bawi. Pustynia robi sie strasznie kamienista. Na 100 kilometrowym odcinku lapie 3 gumy w przednim kole. Slonce grzeje w czache, woda sie konczy, machamy lyzkami, kleimy detki, pompujemy, jedziemy kawalek, znowu guma i cala operacja od nowa. Wieczorem dojezdzamy do Mandalgow. Jestesmy wykonczeni - idziemy wsunac mongolskie placki, kupic wode i pare konserw. Jestem juz tak brudny, ze tubylcy smieja sie ze mnie i pokazuja gdzie jest woda i mydlo. No tak - przyjechala dzicz z Polski. Rozbijamy sie przy wodopoju. Przyjezdzaja do nas w odwiedzinach dwaj Mongolowie. Wypijamy pare stakancików na odkazenie i dlugo przy latarkach ogladamy z tubylcami motorki. Chlopaki zgadzaja sie ze mna, ze ta niebieska TTR-a jest naprawde seksowna (no chyba sie zgodzili, wlasciwie ciezko bylo sie dogadac).
Nastepnego dnia chcemy juz dojechac do Ulan Bator. Po drodze lapie dwie gumy z przodu. Prezes boi sie, ze go dogonie w ilosci dziur, wiec tez lapie gume - wprawdzie tylko jedna ale za to w srodku burzy piaskowej.
No wreszcie dojezdzamy do wymarzonego asfaltu. Hura!!! - koniec z gumami. Z tego szczescia dostaje zawrotów glowy. Razem z jakims wyglodnialym psem zjadamy po kilka kromek suchego chleba. W koncu wjezdzamy do Ulan Bator - niesamowity kontrast w porównaniu do reszty Mongolii. To normalna ruchliwa stolica z wiezowcami i wszelkim atrakcjami zwiazanymi z wielkimi miastami. Szukamy taniego hotelu, który jest polecany w polskim przewodniku. To co sie dzieje na ulicy to po prostu koszmar. Pierwszenstwo ma ten kto ma wiekszy pojazd i glosniejszy klakson. Wreszcie udaje nam sie dojechac do Ghana Guest Hause - polozony jest w srodku bardzo sympatycznego slamsu. Jest pelen polskich studentów, którzy w wiekszosci przyjechali tu koleja przez Rosje i kieruja sie w kierunku Chin. Spimy w jurcie, co jest tu uwazane za szczyt burzujstwa, bo kosztuje az 5$ od lebka. Za spanie na ziemi ze sniadaniem zaplacic trzeba juz tylko 1$. Po kapieli idziemy cos zjesc na pobliskim targu i zwiedzamy klasztor - mnisi wygladaja na bardzo zadowolonych z zycia. Wieczorem ruszamy na Ulan Bator by night. Próbujemy znalezc knajpy polecane w naszym przewodniku, ale chyba juz je zlikwidowali. Wstepujemy w koncu do pierwszej lepszej. Jest to typowa wiesniacka imprezownia dla turystów, ale jest wesolo. Zaczynamy zwiedzac inne lokale. W miedzyczasie poznajemy rosyjskie turystki, które próbujemy poderwac na nasza historyjke "o motocyklistach twardzielach" z Polski. Strasznie mnie to dziwi, ale nie osiagamy oszolamiajacych sukcesów. W pewnym momencie pijemy szampanskoje w jakims punkcie widokowym, gdzie widac cala stolice. Wracamy do naszej jurty w wersji ekskluziw okolo 7 rano.
Budzimy sie, znajdujemy sie jednak w tym dziwnym metafizycznym stanie, który nie pozwala nam dalej jechac. Jedziemy na "black market" w celu zakupu paru pamiatek. Targ jest wielki. Jest mi zimno, ale szczesliwie udaje mi sie dopasc spodnie za 10 zl. Kupujemy tabakierki, mongolskie ciuchy, czapki i inne bzdury. Nagle jakas mala akcja, zamieszanie i Przemas nie ma swojej komóry. Reszte dnia spedzamy na pisaniu kartek i obzeraniu sie zupelnie nie-mongolska pizza. Nastepnego dnia rano czyscimy jeszcze nasze filtry. Po tym zabiegu motor Przemasa odmawia posluszenstwa. Prezes zaklada wiec stary filtr Pawla i jedziemy w kierunku Suche Bator. Dojezdzamy tam wieczorem. Przemek i ja zmieniamy opony. Montujemy nasze kufry i pakujemy sie na nastepny dzien. Wieczorem idziemy na kolacje z Mongu. Opowiada nam rózne ciekawe historie z zycia Mongolskiego biznesmena. Obiecuje tez, ze zalatwi nam szybki przejazd przez granice. Rano jedziemy w kierunku Rosji - Mongu rozmawia z kilkoma pogranicznikami i nagle wszystkie bramy sie otwieraja. Omijamy cala kolejke i jedziemy dumni do czesci rosyjskiej. Tu musza nas oczywiscie dla zasady troche potrzymac - ale jestesmy do tego przyzwyczajeni. Jedziemy w kierunku Jeziora Bajkal. Dojezdzamy tam póznym popoludniem. Znajdujemy super domek nad samy jeziorem. Kupujemy mnóstwo wedzonej ryby (Omul, Harius), ikre, chleb, wódke i robimy sobie maly wypas. Pózniej kapiel w krystalicznie czystej wodzie przy zachodzie slonca. O jak dobrze.

|1 |2 |3 |4 |5 |6 |7 |8 |9 |10